TULUM
Po przyjeździe doznałam szoku. Okazało się, że hotele zabudowały dostęp do plaży i pomimo tego, że jest publiczna i bezpłatna, nie można się do niej przedostać (z wyjątkiem nielicznych punktów). Żeby wejść na plażę, trzeba przejść przez hotel, który zazwyczaj pobiera opłatę, albo należy zjeść w hotelowej restauracji. Drugą opcją jest Park Jaguara, który oczywiście również jest biletowany.
Dla mnie sytuacja nie do przyjęcia. Tym bardziej, że mieszkańcy zostali okradzeni z dostępu do morza!!! Niewiarygodne!!!
Miejsca z instagramowych zdjęć okazały się odpłatnymi insta spotami zamkniętymi w hotelach oraz tzw. parkach. Naiwnie sądziłam, że jest to część przestrzeni wspólnej. To było ogromne rozczarowanie. Może kiedyś była to wioska hipisowska, teraz osobom bez grubego portfela nie ma zbyt wiele do zaoferowania.
W Tulum nie jest zbyt czysto, bo wszędzie leżą śmieci, ale kto był w Tajlandii, nie będzie zdziwiony. Mnie to już nie szokuje. Na budynkach piękne murale i wszędzie masa restauracji z pysznym meksykańskim jedzeniem. Praktycznie wszędzie można zjeść ciekawie, zdrowo i smacznie. Dominują ryby i owoce morza, ale są też roślinne pozycje oraz wegańskie miejsca. Większość dań jest bez glutenu, bo to kraj obfitujący w kukurydzę.
Następnego dnia po przylocie wybraliśmy się na zakupy do pobliskiego supermarketu Chedraui. Pokochaliśmy to miejsce od pierwszego wejrzenia. A to ze względu na świeżutkie tortille kukurydziane, które można tam kupić. Prosto z maszyny, jeszcze gorące! Przepyszne. Robiliśmy z nich śniadaniowe tacos.
Z wyjątkowych miejsc to znaleźliśmy wspaniały sklepik z meksykańskim kakao. Bardzo nam zależało na spróbowaniu surowego lokalnego kakao. W Chocolaterii można również wypić kakao z różnych meksykańskich plantacji. Nowością było dla nas białe kakao zrobione z białych ziaren. Jest to mniej popularna odmiana i bardzo trudna do kupienia. Taki napój smakuje jak mleko roślinne, tylko bardziej gęste i tłuste. W smaku przypomina trochę orzechy macadamia.
Punktem, który również polecam, jest restauracja Tierra w ośrodku Holistika. Superklimat, przemiła obsługa i pyszne jedzenie. Miejsce znam od Laurenta, który pracował przy otwarciu restauracji. Laurenta możecie kojarzyć z naszych dwóch wspólnych, wysokoodżywczych e-booków. Warto spróbować tam pesto salad z bardzo egzotycznymi warzywami: meksykańską rzepą i kolczochem jadalnym. To solidna porcja rześkiej i odświeżającej sałatki. Super są też tacos z niebieskiej kukurydzy i „tuna” tostadas.
W Holistika byliśmy również na cudownej ceremonii kakao prowadzonej przez majańską szamankę Amayę Dominguez (IG @amayadominguez6). Piękne doświadczenie otwierające serducho. W końcu kakao symbolizuje miłość.



MERIDA i CELELSTUN
Dwie noce spędziliśmy w Meridzie, stolicy stanu Jukatan. Samo miasto jest bardzo urokliwe i oczywiście turystyczne. Ma świetną bazę hotelową i gastronomiczną. Obok naszego pensjonatu odkryliśmy malutką restauracyjkę Casa Ritual, w które serwowane były meksykańskie dania inspirowane kuchnią Majów i Azteków. Niewiarygodne smaki! To z pewnością nie była ta kuchnia meksykańska, którą wszyscy znamy. Niesamowite oraz bardzo intensywne przyprawy i zioła – tego warto spróbować. Przemili gospodarze z przyjemnością częstują również opowieściami. Prawdziwi pasjonaci.
Merida była dla nas właściwie jedynie miejscem, gdzie nocowaliśmy, bo celem podróży było zobaczenie flamingów w naturze. Żeby to zrobić, trzeba w miejscowości Celestun wykupić wycieczkę łodzią. Zachwyciły nas tu otwarte plaże (miła odmiana po Tulum) i cudowne, ciepłe, spokojne morze. W tej części Jukatanu odpoczywają Meksykanie. Nie widać tu w ogóle białych turystów. Mało kto mówi po angielsku, ale każdy chce się dogadać, więc komunikacja na migi idzie bardzo sprawnie.



PLAYA del CARMEN
Żeby nie popełnić tego samego błędu co w Tulum, w Playa Del Carmen wynajęliśmy apartament w strefie hotelowej. Na szczęście ta miejscowość rządzi się innymi prawami i z 5th Avenue wejścia na plaże otwarte są dla wszystkich. To bardzo turystyczne miejsce, więc nie w naszym stylu, ale z pewnością spodoba się miłośnikom plażowania. Dzięki Waszym poleceniom trafiliśmy do restauracji Axiote. Tacosy, które tam jadłam, były wyjątkowe.
Moja relacja z Meksykiem jest trudna. Trochę go kocham, a trochę mnie przeraża. Z pewnością chciałabym jeszcze tam wrócić. Muszę tylko znaleźć na to dobry sposób, by czuć się bezpiecznie, a jednocześnie nie podążać utartymi szlakami. Jakieś pomysły? Na razie do Ameryki Łacińskiej zabieram się jak pies do jeża.





