Miałam okazję być w Lublinie drugi raz w życiu. Za pierwszych razem wybrałam się tam na imprezę studencką do znajomego, dlatego nie wiele pamiętam z tego pobytu. 😉 Tym razem cel podróży łączył w sobie przyjemne z pożytecznym. Zostałam zaproszona do poprowadzenia warsztatów kulinarnych w restauracji Sielsko Anielsko. Nie był to oczywiście przypadek. Ania, właścicielka restauracji wraz z trzema przemiłymi damami były na ostatnich warsztatach pierogowych w Warszawie. Zarówno warsztaty, jak i pierogi tak przypadły im do gustu, że postanowiły zasięgnąć porady w kwestii wegańskiego, bezglutenowego menu. Nie ma lepszej recenzji warsztatów!
Stara kamienica
Na pobyt w Lublinie zarezerwowałam mieszkanie w starej kamienicy na Starym Mieście. Zawsze chciałam mieszkać w kamienicy. Po pierwsze dlatego, że są klimatyczne, a po drugie, ponieważ mają swoją historię i duszę. Przez chwilę przeszło mi przez myśl, że może nie jest to najlepszy pomysł, gdyż od dziecka boje się duchów, a w tym miejscu będę mieszkać sama, jednak szybko odgoniłam te myśli. Zwyciężyło niespełnione marzenie i ciekawość. Po przyjeździe na miejsce przeszedł mnie dreszcz. Obok stał mały budyneczek, który wyglądał na opuszczony, a sama kamienica również nie tętniła życiem. Zaczęłam się zastanawiać, czy nie pomyliłam adresów, sprawdziłam kilka razy i za każdym razem adres się zgadzał… No dobra, wchodzę! – pomyślałam. Drzwi wejściowe były stare i ciężkie, żeby je otworzyć, musiałam użyć siły. Szpara w drzwiach wpuściła trochę światła na klatkę schodową. W pierwszej chwili zwróciłam uwagę na stare schody i balustradę. Kamienica jest z 1906 roku i myślę, że te drewniane elementy pamiętają pierwszych mieszkańców. Mijam drzwi do mieszkania na pierwszym piętrze, gigantyczne, piękne z rzeźbieniami powyżej górnej framugi. Na drzwiach zadomowiły się pająki. Wyglądały jak starzy odźwierni. Jedyni żyjący mieszkańcy domu. W końcu wybiegł z pomocą właściciel mieszkania. Przemiły, kulturalny człowiek, przejął moją walizkę, w której przetransportowałam kilka dobrych kilogramów produktów na warsztat i zaprowadził mnie do ostatnich drzwi znajdujących się na 3,5 piętrze! Za drzwiami odkrywam zupełnie inny świat. Klimatyczne mieszkania urządzone w nowoczesnym stylu z zachowaniem dawnych elementów jak podłoga i drewniana konstrukcja. Ufff na chwilę odetchnęłam.
Żeby rozwiać swoje obawy przed osamotnieniem w ponad 110 letniej kamienicy, wypytałam o sąsiadów. O zgrozo, dowiedziałam się, że na tym 3.5 piętrze nikt dziś nie mieszka, a kolejni turyści przyjeżdżają dopiero jutro. No to wpadłam – pomyślałam. Z przerażeniem podpytałam o pozostałych mieszkańców (mając na myśli oczywiście duchy), ale właściciel mimo, że człowiek bardzo inteligentny nie wyczuł podtekstu (może to i dobrze, już zbyt wiele osób myśli, że jestem wariatką). Rzucił jedynie, że w kamienicy mieszkali kiedyś wielcy państwo, a my znajdujemy się w pokojach dla służby, ( w tym miejscu dostałam zawału, ale udawałam dzielną). I tak zostałam sama nasłuchując każdego skrzypnięcia podłogi…
Dni spędzałam na mieście, wracałam przed zmrokiem w obawie, że ze strachu nie uda mi się dojść do apartamentu. Wieczorem włączałam telewizor, zaświecałam lampkę i kładłam się na kanapie, która była na tyle mała, że jedynie pozycja embrionalna wydawała się właściwą. Sypialnia z dużym wygodnym łóżkiem znajdująca się na antresoli została nietchnięta.
Ku mojemu zaskoczeniu miejsce było bardzo czyste energetycznie, nie wiem, czy to za sprawą remontu, czy dzięki Michałowi Archaniołowi, którego dzień przed przyjazdem poprosiłam o oczyszczenie kamienicy. W każdym razie ducha nie widziałam. 🙂
Sielsko Anielsko
Głównym celem mojej wyprawy był dwudniowy warsztat w restauracji Sielsko Anielsko. Pierwszego dnia, razem z Anią – właścicielką lokalu, zajęłyśmy się wegańskimi, bezglutenowymi śniadaniami, bez białego cukru. Na pierwszy ogień poszły mięciutkie bułeczki i trzy rodzaje chleba. Zawsze drżę przy pracy z drożdżami. Są osoby, które mają do nich rękę i wyrastają im zawsze i wszędzie, niestety jest też grupa ludzi, która ma z tym pewien niezdefiniowany problem. Nie rosną i już. Na szczęście tym razem było idealnie!
Po chlebach przyszedł czas na coś słodkiego: rogaliki z jabłkiem i cynamonem, racuchy, gofry na słodko, a także wytrawne gofry marchewkowe.
Udało mi się zrobić kilka zdjęć. Wprawdzie jest to wersja robocza, ale cudownie oddaje talent gospodyni!
Drugi dzień warsztatów był bardziej komplikowany. Skupiłyśmy się na ciastach. Ciasta są o wiele bardziej wymagające. Potrzebne jest wyczucie, czasem wprawa, odpowiedni sprzęt, temperatura… No i są o wiele bardziej pracochłonne. Przez 6 godzin Ania zagniatała, blendowała, miksowała, gotowała, a ja asystowałam jej w pracach, doglądając konsystencji, struktury i smaku wypieków.
Na warsztatach ważne jest, by to uczestnik sam wykonał wszystkie przepisy. Dzięki temu można zrozumieć, o co chodzi z bezglutenowymi wypiekami. Najważniejsze jest, by pod palcami poczuć konsystencję. Znacznie ułatwia to późniejsze wykonanie, tych czy innych receptur. Człowiek zwyczajnie zaczyna łapać, jak bardzo przygotowanie ciasta wegańskiego, bezglutenowego różni się od tradycyjnego. Dorzucam kilka zdjęć: brakuje jeszcze makowca, pleśniaka i drożdżowego.
Niebo w gębie
Będąc w innych miastach, staram się odwiedzać wegańskie restauracje. W Lublinie udało mi się skosztować obiadu w „Zielony talerz”, rozpłynąć w „ Ciacho bez cukru” oraz zatopić zęby w wege burgerze w „Umea”. Wszystkie miejsca są bez zarzutu, ale też nie zaskoczyły mnie niczym szczególnym. Może to przez fakt, że sama dużo gotuje i eksperymentuje w kuchni, a serwowane smaki są dla mnie codziennością. Wychodząc do restauracji, chciałabym czegoś extra. Jakiegoś kulinarnego uniesienia. Żeby nie było, że jestem wybredna, to jest kilka miejsc, które bardzo mnie zaskakują i nie mam pojęcia jak uzyskują takie pyszne połączenia. Generalnie było spoko.
Żałuję tylko, że w „Umea” nie ma opcji bezglutenowej bułki, a w „Ciacho bez cukru” czytelnych oznaczeń. Nieświadomie wzięłam ciasto niewegańskie. Byłam zaskoczona, jak możliwe jest zrobić tak piankową masę z nerkowców. Niestety obsługa nie wiedziała, co jest w składzie. Ja obstawiam mascarpone. 😉 Szczęście w nieszczęściu mieszkałam sama więc o poranku nie było trzeba nikogo reanimować. Hmmmm, a może to dlatego uciekły wszystkie duchy z kamienicy!!! 🙂
Podsumowując, Lublin zaskoczył mnie swoim urokiem. Piękna starówka, całkiem sporo wege miejscówek ( nie odwiedziłam wszystkich) i przyjaźni ludzie. Miałam niecodzienną możliwość gotować w prawdziwej restauracyjnej i profesjonalnej kuchni. Warsztat uważam za bardzo udany i cieszę się, że przyłożyłam rękę do powstania nowego miejsca przyjaznego weganom i alergikom. Już niebawem poinformuję Was o otwarciu!
Z uczuciem satysfakcji i spełnienia wracam do Warszawy. Dziękuję Lublinie za gościnę, będę miło wspominać pobyt!
Jeśli chcesz nauczyć się pieczenia bezglutenowego chleba, przygotowywania pysznych wegańskich, bezglutenowych śniadań, ciast lub pierogów, to zapraszam na warsztaty grupowe i indywidualne. Więcej informacji znajdziesz pod tym linkiem: https://misamocy.pl/kategoria-produktu/warsztaty/