Na czterdzieste urodziny spełniłam swoje marzenie! Od prawie 20 lat chciałam wyjechać do Meksyku. W swoim życiu poznałam bardzo wielu Meksykanów, nawet napisałam pracę magisterską o ruchu społecznym w Meksyku. Jednak zawsze coś stało na przeszkodzie. Tym razem nie odpuściłam. Warto było poczekać, bo nie tylko zobaczyłam Meksyk, ale i Kolumbię. Ten wyjazd to był prawdziwy odlot!
Marzenia się nie spełniają, marzenia trzeba spełniać. Jak to zrobić? Trzeba uznać ich ważność i postawić siebie na pierwszym miejscu – nie pracę, nie rzeczy materialne, ale to, za czym tęsknisz, do czego ciągnie cię twoja dusza. Nie jest to łatwe, często trzeba się tego nauczyć. Czuję, że teraz, gdy mam już 40 lat, jest to o wiele prostsze. Ahoj, przygodo!
Nie będę opisywać całej wyprawy, bo jest to materiał na książkę. Skupię się na tym, co najbardziej mnie zachwyciło. Moje top 6 z podróży.
MEKSYK
Lot balonem
Pierwszym krajem, który odwiedziliśmy, był Meksyk. Wylądowaliśmy w Mexico City 26 października w nocy, więc od razu pojechaliśmy do hotelu, by przespać się kilka godzin i następnego dnia wyruszyć tuż przed świtem. Poranne wstawanie nie było problemem, bo jet lag i tak nie dawał nam spać. Euforia sięgała zenitu. Od pierwszego dnia czekały nas wysokie loty, i to balonem!!!! To coś, co kojarzy mi się z baśniami, więc cieszyłam się jak dziecko. Frajda nie do opisania. Nad głową gigantyczny balon napełniony powietrzem i otwarty ogień, pod nami ziemia oddalona o wysokość 700 metrów. Naokoło dziesiątki kolorowych balonów unoszących się w powietrzu jak obłoki. Z góry patrzyliśmy na Piramidę Słońca (trzecia co do wielkości piramida na świecie), Piramidę Księżyca oraz Świątynię Pierzastego Węża, których budowa rozpoczęła się prawdopodobnie w I w. n.e. Emocjonujący był start, lot i samo lądowanie, gdyż niełatwo jest precyzyjnie postawić kosz na ziemi w miejscu, gdzie obsługa może dojechać i odebrać latające cudo.
Día de Muertos
W Meksyku Día de Muertos czyli Święto Zmarłych obchodzone jest zupełnie inaczej niż w Polsce. Na ulicach miast odbywają się niekończące się parady. Przez kilka dni, przez całą dobę można spotkać maszerujące orkiestry, szkielety, catriny i inne maszkary oraz poprzebieranych bawiących się ludzi. Niektórzy mogą to pomylić z Halloween, ale ta tradycja ma swoje korzenie w epoce prekolumbijskiej i jest pielęgnowana od 3000 lat.
Podczas obchodów wszystko wygląda zjawiskowo – ludzie, ulice i cmentarze. Nawet witryny sklepowe i instytucje są odpowiednio udekorowane. Podziwialiśmy kolorowe ołtarze usytuowane m.in. w bankach i hotelach. Wszystko wokół przypomina o życiu pozagrobowym i o tych, którzy odeszli.
Według tradycji w tym czasie dusze zmarłych powracają z zaświatów, by spotkać się z bliskimi. Meksykanie zasiadają wokół grobów, przynoszą ze sobą to, co dany zmarły lubił za życia, np. jedzenie, lokalne trunki: mezcal i tequilę. Groby bogato przyozdobione są czaszkami i aksamitkami, które uważane są za kwiaty zmarłych. Panuje uroczysta, ale i dość wesoła atmosfera. Grają mariachi, niektórzy śpiewają, inni żartują, rozmawiają i popijają tequilę. Tu śmierć nie jest niczym złym, to kolejny etap w wędrówce dusz.
Najpiękniejsza parada, jaką widziałam (a podczas pobytu widziałam ich kilka), odbyła się w mieście Oaxaca. Kolory, fajerwerki, przepiękne stroje i cudownie grające orkiestry tworzyły niezapomnianą atmosferę pełną zachwytu i radości.
Monte Albán
Wśród przepięknych gór Sierra Madre, na wysokości 2000 m n.p.m., w stanie Oaxaca znajduje się dawne centrum kulturalne Monte Albán. Szacuje się, że w I w. n.e. mieszkało tam do 700 tys. ludzi. Obecnie odkryte jest jedynie około 10% zabudowy, ale pomimo to i tak wygląda imponująco. Co niezwykłego jest w tym miejscu? Energia! Chyba wszyscy ją czuliśmy. Po postawieniu pierwszych kroków na tym terenie czułam nieodpartą pokusę położenia się na ziemi. Tak, jakby było w niej coś przyciągającego, kojącego i bardzo silnego. Być może jest tam jakiś punkt energetyczny, odkryte jeszcze przed naszą erą miejsce mocy.
KOLUMBIA
Medellin i Comuna 13
Medellin to miasto słynnego ze swojego okrucieństwa Pablo Escobara, a Komuna 13 była niegdyś najniebezpieczniejszą dzielnicą miasta. Z tym właśnie większości osób kojarzy się Kolumbia i od tego miejsca zaczęliśmy zwiedzanie. Trudno powiedzieć, że to miasto mi się podobało. To było po prostu ciekawe doświadczenie. Coś, o czym tylko słyszałam albo oglądałam w filmach, mogłam zobaczyć na własne oczy. Odrobinę poczuć skalę przemocy i bólu, których doświadczyli zastraszeni mieszkańcy. Szacuje się, że narkotykowy baron zabił około 4 tys. ludzi, w tym wiele niewinnych osób, które znalazły się w nieodpowiednim miejscu i czasie. Zwiedzając Kolumbię, oglądaliśmy zrujnowane już posiadłości kartelu, ogromne pałace zlokalizowane w najpiękniejszych miejscach kraju. To, co zobaczyłam i usłyszałam, do tej pory staram się przetrawić.
Dziś Comuna 13 jest bardziej turystycznym miejscem, pełnym kolorowych murali, straganów, knajp i turystów. Jakby ludzie chcieli odczarować bolesną przeszłość.
Park Tayrona
To miejsce bardzo mnie zaskoczyło. O dziwo, nie plażami i przyrodą, ale rdzennymi mieszkańcami. Nie sądziłam, że spotkanie ich jest jeszcze możliwe i że są ludzie, który do tej pory żyją tak, jakby czas się zatrzymał setki (a może tysiące) lat temu. W górach Sierra Nevada ukryli się ci, którzy uciekali przed okrucieństwem najeżdżających ich Hiszpanów. Tayrona to lud, który kiedyś zamieszkiwał te tereny. Teraz można spotkać ich potomków, którzy dzielą się na kilka mniejszych plemion. My mieliśmy przyjemność spotkać ludzi z plemienia Kogi. Są znacznie niżsi i drobniejsi niż przeciętni Europejczycy oraz są bardzo ładni. Uważają, że są „starszymi braćmi”, a resztę ludzkości nazywają „młodszymi braćmi”. Do „białych” podchodzą z dużą rezerwą. Przy trasie spotkaliśmy m.in. kobiety sprzedające ręcznie robione bransoletki oraz mężczyzn, u których kupiliśmy kokosy. Część kobiet po prostu chodziła po parku otoczona gromadką dzieci. Podobno większość z nich nie chce mieć kontaktu z przybyszami i nie opuszcza swoich, bezpiecznych terenów.
Wyspy Rosario
Na koniec wyjazdu czekała nas wyprawa łodzią na Wyspy Rosario i kąpiel w Morzu Karaibskim. Czuliśmy się jak w jednym z teledysków popularnego w tej części świata gatunku muzyki –reggaeton. Słońce, łódź, znajomi, fale i dobra zabawa. W końcu mogłam popływać w cieplutkim morzu. Woda była idealna, krystalicznie czysta i spokojna. Takie zakończenie urodzinowego wyjazdu było jak wisienka na torcie. Doskonałe!
INFORMACJE PRAKTYCZNE
Jedzenie
Po raz kolejny przekonałam się, że świat może istnieć bez glutenu. Zarówno w Meksyku, jak i w Kolumbii zamiast chleba jada się placki kukurydziane. W Meksyku są to oczywiście tacos, w Kolumbii – arepa (możesz je kojarzyć z filmu Nasze magiczne Encanto).
Podawane są właściwie do każdego posiłku. Nie zauważyłam, żeby w tej części świata znana była dieta bezglutenowa. Być może ten problem tu nie istnieje. Niestety pszenica funkcjonuje w postaci bułek i słodkich wypieków, więc nie ma 100% pewności, że posiłki nie są zanieczyszczone glutenem.
Podczas wyprawy mieliśmy okazję spróbować tradycyjnych smaków. To raczej proste jedzenie: kukurydziany placek, ser, jajko, fasola, pomidor, awokado itd. Nie była to podróż kulinarna, więc dopieszczanie kubków smakowych nie stanowiło priorytetu. Motywem przewodnim posiłków była lokalność.
W obu krajach jaja na śniadanie to podstawa. Podawane są w różnych formach. Tu większą kreatywnością wykazali się Meksykanie. Bardzo spodobały mi się „rozwiedzione jajka”, czyli 2 jajka sadzone na kukurydzianej tortilli. Jedno w czerwonym, drugie w zielonym sosie.
Nareszcie mogłam też spróbować słynnego meksykańskiego sosu mole. Słyszałam o nim od lat!
W Kolumbii oprócz arepas niemalże do każdego posiłku podawane są smażone banany plantany i (co mnie zaskoczyło) jedzą tu również zielone pomidory.
Jako że oba kraje mają dostęp do morza, lokalna kuchnia ma do zaoferowania bardzo dobrej jakości ryby i owoce morza.
Miłośnicy owoców mają tu raj. Wszędzie można kupić owoce i soki owocowe (są dosładzane, więc przed zakupem należy poprosić o niedodawanie cukru). Niestety dieta wegańska nie jest popularna i weganie będą mieć trudności ze znalezieniem czegoś dla siebie.
Właśnie sobie uświadomiłam, że na temat jedzenia mogłabym napisać oddzielny artykuł…
Organizatorzy
Szczerze mówiąc, sami nie zdecydowalibyśmy się na wyjazd. Oboje dużo pracujemy i nie mamy czasu na szukanie informacji, gdzie można bezpiecznie się przemieszczać, a które miejsca omijać szerokim łukiem. Oba kraje nie należą do najbezpieczniejszych miejsc na ziemi. Z nieba spadła nam oferta naszych przewodniczek: Dominiki Matuszczak (mieszka w Meksyku od 8 lat) i Dominiki Zółkowskiej (w Kolumbii jest od 6 lat). Raz w roku dziewczyny łączą siły i organizują wycieczkę objazdową w bardzo kameralnej grupie. W naszej paczce było 6-9 osób, więc komfort podróżowania był ogromny. Z tego, co słyszałam, dziewczyny już szykują się na przyszły rok i na początku sprzedaży ma być promocyjna cena, dlatego warto śledzić ich strony internetowe, żeby tego nie przegapić!
Ach! Jeśli korci Cię wyjazd do Ameryki Łacińskiej, to koniecznie zobacz też inne destynacje. Obie Dominiki prowadzą biura podróży i mają bardzo ciekawe oferty wyjazdów.
Dla kogo jest wyprawa
Ponieważ wycieczka jest organizowana w grupie, daje to możliwość podróżowania solo (bez znajomych, pary lub rodziny). W naszej ekipie były trzy dziewczyny, które dołączyły same.
Czasem, żeby przedostać się do kolejnego punktu, trzeba spędzić kilka godzin w busie, bywało, że do konkretnych lokalizacji docieraliśmy w nocy. Dlatego raczej nie jest to opcja dla małych dzieci.
Zobacz również relację z wyprawy do Tajlandii oraz z szamańskiej podróży do Peru.