Peru, to kraj tak inny od znanych nam, europejskich realiów, że opowieść o nim powinna być poprzedzona historyczną analizą. Jego kultura, tradycja jest tak samo wyjątkowa jak egzotyczna. Nasz pobyt był jedynie muśnięciem tego ogromnego i różnorodnego kraju. Czuję, że nie zdążyłam dobrze go posmakować, jedynie rozbudziłam apetyt na więcej. Z jednej strony trzytygodniowa wycieczka jest jak kropla w morzu, z drugiej – jeden artykuł to za mało, by opowiedzieć wszystko, co się wydarzyło.
Rdzenni (my ich nazywamy Indianami, ale rdzenni uważają to za obraźliwy termin, nazwa „Indianie” powstała w wyniku pomyłki Kolumba, w artykule będę używać terminu „rdzenni”), byli w kręgu moich zainteresowań od czasu liceum. Na studiach byłam zafascynowana antropologią kulturową, rdzennymi ludami i marzyłam, że kiedyś uda mi się poznać ich osobiście. Szamańska podróż do Peru była spełnieniem moich marzeń.
Wszystko jest możliwe, wszechświat tylko czeka, aż będziemy gotowi.
Gdy na warsztatach ze Sławomirem Gęściakiem dowiedziałam się, że organizuje szamańską wyprawę do Peru, w sekundę podjęłam decyzję, że lecę. Akurat były dwa ostatnie miejsca, jakby czekały na mnie i G. Niewiele wiedziałam o Peru. Obejrzeliśmy jedynie kilka programów. Ponieważ podróż była zorganizowana, nie musieliśmy nic planować. Zaufaliśmy organizatorom i daliśmy się ponieść przygodzie. Okazało się to bardzo dobrym sposobem, by uciszyć „małpę w głowie” i otworzyć się na czucie.
Jedzenie
Zacznijmy od najistotniejszej kwestii na blogu, czyli jedzenia. Kuchnia peruwiańska jest bardzo prosta. Opiera się na lokalnych produktach, takich jak: kukurydza, ryż, ziemniaki, mięso (w szczególności alpak i kurczaków), ryby i owoce. Mięsa oczywiście nie jedliśmy, ale za to ogromną ilość owoców, które można kupić wszędzie. Podobnie jest ze świeżo wyciskanymi sokami i smoothie. Można wypić je na targach, na ulicy, w każdej restauracji, podczas śniadania w hotelu. Egzotyczne owoce są wszechobecne. Mieliśmy wrażenie, że są bardziej popularne niż warzywa. Nasz kucharz, który gotował dla całej grupy przez pierwszy tydzień pobytu w Paulo Santo Sanctuary, podawał je nawet do obiadu! Zajadaliśmy się przepyszną: lucumą, mango, marakują, chirimoyą, miechunką, papają, bananami… w nieprzyzwoitych ilościach! Tym bardziej, że owoce są niezwykle tanie. Za około 2 litry świeżego soku z najbardziej wymyślnych owoców, jakie znalazłam w karcie, zapłaciliśmy 7 soli, czyli około 8 złotych. Muszę wspomnieć jeszcze o chirimoyi, pierwszy raz jadłam tak pyszny i nieziemsko słodki owoc! Niektóre okazy są tak słodkie, że zagryzałam je mango, żeby zrównoważyć smak. Mango przy chirimoyi to jak wisienki przy czereśni.
Wszystko, co przygotowywał nasz kucharz było proste, pyszne i… uzdrawiające… Po jego potrawach czuliśmy się bardzo dobrze. Moje jelita były przeszczęśliwe, ukołysane i otulone dobrą karmą.
Być może, jako syn szamana miał w rękawie kilka dobrych zaklęć, którymi doprawiał potrawy.
Po tygodniu zdrowego jedzenia rozpoczął się maraton podróżowania po zakątkach Peru. Śniadania jedliśmy w hotelach, a obiady na mieście. Hotelowe śniadania, wiadomo – słabizna. Na mieście było trochę smaczków. Im większa miejscowość, tym było ciekawiej. Lima oczywiście daje wiele możliwości, ale niestety byliśmy tam jedynie przez 1 noc i nie miałam okazji przetestowania żadnego miejsca. Najwięcej ciekawego wegańskiego i bezglutenowego jedzenia było w miasteczku Pisac, które znane jest jako hipisowska enklawa. Tam można znaleźć bardzo współczesne potrawy. W pozostałych lokalizacjach (m.in. Cusco i Agua Calientes, Ollantaytambo) Paweł (Awake in Travel), nasz lokalny przewodnik, wyszukiwał restauracje, gdzie można zjeść zdrowo, zawsze z wegańską opcją. Restauracyjne dania bazowały na komosie ryżowej, ziemniakach i warzywach, najczęściej w sosie z azjatycką nutą (w Peru jest duża mniejszość japońska i widać w kulinariach azjatyckie naleciałości).
Celiacy niestety nie mają żadnego wyboru. Nie widziałam produktów certyfikowanych. Sklepiki są malutkie i słabo zaopatrzone. Jest to nie tyle kwestia braku świadomości, co innej kultury kulinarnej. Gluten nie jest tu popularny (z wyjątkiem miejsc bardzo turystycznych) i nie sądzę, żeby problem nietolerancji glutenu był obecny w Peru. W domowej kuchni gluten raczej nie występuje.
Weganie nie powinni mieć problemu ze znalezieniem jedzenia. Pomimo popularności mięsa potrawy warzywne to norma.
Najobrzydliwszym daniem, jakie można spotkać (bo mam nadzieję, że tego nie będziecie próbować, a jedynie spotykać), są pieczone świnki morskie. To tutaj prawdziwy przysmak. Przejeżdżaliśmy przez miejscowość, która słynie z tego dania. Rożna i ogromne figurki świnek były wszędzie. Straszny widok!
W Peru należy jeść jedynie w sprawdzonych miejscach, wodę należy pić tylko butelkowaną. Miałam niepowtarzalną okazję napić się ze sprawdzonego strumienia w Andach, co za rozkosz! Żywa woda to jest to, czego brakuje mi na co dzień. Lokalne bakterie różnią się bardzo od tych, z którymi obcujemy w swoim stałym miejscu zamieszkania. Po spożyciu niewłaściwych pokarmów organizm szybko i gwałtownie próbuje się pozbyć nowych lokatorów. Dreszcze, biegunka i wymioty skutecznie uniemożliwiają realizację planów. Na szczęście nas to dopadło pod koniec wyjazdu, kiedy byliśmy bezpiecznie ulokowani w hotelu.
Szamanizm
Głównym powodem wyjazdy nie było jedzenie, a ceremonie i spotkania z Szamanami. Rdzenna ludność Peru posługuje się językiem keczua. Jest to najpiękniejszy język, jaki słyszałam; miękki, delikatny, pięknie brzmiący. Nasz kucharz Julian (czyt. Hulian) uczył mnie kilku słów, niestety bezskutecznie… Te słowa wywołują uczucie lekkości w ciele i otwarcia do źródła. Język to wibracja, a ten ma z pewnością wysokie wibracje. Szamanie to ludzie piękni, otwarci, serdeczni, uśmiechnięci, radośni i pełni miłości do drugiego człowieka. Czczą naturę: Ziemię, Słońce, Księżyc, gwiazdy. Wszystko wokół jest święte.
Rdzenni modlą się do Pachamamy (Matki Ziemi), która daje życie i karmi. Żyją blisko natury i zasilają się jej obfitością.
Pierwszymi szamanami, których poznaliśmy, byli Maesto Gilberto i Maestra Adelina z plemienia Shipibo. Pięknie śpiewali Icaro, czyli pieśni uznawane za lecznicze. Przesyłam wam próbkę śpiewu naszego Maestro Gilberto:
Mieliśmy również możliwość poznania niezwykłego Szamana Juana Gabriel Apaza z plemienia Q’ero. Q’ero znani są jako ostatni żyjący potomkowie rodu Inków. Maestro Juan jest niezwykłą postacią. Mieszka w wiosce w wysokich Andach 5 000 m n.p.m. bez dostępu do cywilizacji. Pomimo tego, że jest analfabetą i słabo zna hiszpański, sam podróżuje po całym świecie.
Granice i przeszkody są tylko w głowie.
Podczas całego pobytu uczestniczyliśmy w kilku ceremoniach. Każda z nich jest inna i wyjątkowa. Były to bardzo silne doświadczenia, które trudno jest z czymkolwiek porównać. Dużo dzięki nim zobaczyłam i zrozumiałam. To jak przeżyć lata terapii w kilka godzin. Ceremonie to bardzo silne narzędzia, tak mocne, że często przerażające i wstrząsające. Trzeba być naprawdę dobrze przygotowanym i gotowym na takie doświadczenie. Być może kiedyś o tym napiszę, ale żeby to zrobić niezbędny jest oddzielny artykuł. Dajcie znać w komentarzu, czy macie ochotę na więcej.
Zwiedzanie
W Peru jest bardzo dużo miejsc godnych zobaczenia. Ponieważ rozsiane są po całym kraju, to żeby zobaczyć kilka najważniejszych punktów, musieliśmy często się przemieszczać. W jednym hotelu spaliśmy jedynie 1-2 noce i ruszaliśmy dalej. Jestem pełna podziwu dla organizatorów, którzy zajmowali się logistyką. W pewnym momencie przestaliśmy nadążać za przesiadkami i totalnie oddaliśmy kontrolę. Bardzo uwalniające doświadczenie.
Najważniejsze punkty które zobaczyliśmy to: Cusco, Pisac, Machu Picchu, Moray, Saqsaywaman, Ollantaytambo.
Opowiem o trzech najważniejszych, w przeciwnym razie ten artykuł zamieni się w książkę.
Zacznijmy od turystycznej stolicy kraju, czyli Cusco! Sama nazwa w języku keczua oznacza „pępek świata”. Miasto położone jest 3 326 m n.p.m. Aby złagodzić skutki choroby wysokościowej, żuje się liście koki. Smakuje tak, jak wygląda, czyli jak suszone liście. Niezwykła architektura, masa rzeczy do zwiedzenia i wszechobecne targi z niezwykłymi szamańskimi stoiskami, na których można kupić zestawy do ceremonii, palo santo, ceremonialny tytoń, instrumenty i masę zadziwiających przedmiotów – to wszystko znajdziecie w Cusco. My skusiliśmy się na kilogramową kostkę kakao chuncho uznawanego za najlepszej jakości.
Głównym miejscem pielgrzymek turystów jest oczywiście Machu Picchu. W okolice Machu warto wybrać się kolejką PERURAIL. Już sam dojazd jest niezwykłym doświadczeniem. Ze stacji kolejowej na peron odprowadza podróżujących procesja kolorowo ubranych, śpiewających i tańczących artystów. Wprawia to w cudowny nastrój i przybliża klimat peruwiańskiej kultury. Podczas podróży w pociągu odbywa się krótkie przedstawienie opowiadające oczywiście o miłości. Pociągiem warto podróżować w trakcie dnia, bo widoki są powalające.
Machu Picchu jest magicznym miejscem, na które trzeba wybrać się z przewodnikiem. Zwiedzanie okraszone opowieściami o kulturze, architekturze, wierzeniach Inków oraz funkcjach konkretnych pomieszczeń pomaga zrozumieć, jak funkcjonowała nieistniejąca już cywilizacja Inków. Kamień zyskuje magię, gdy nadamy mu znaczenie, a na Machu kamieni o symbolicznym znaczeniu jest cała masa.
Największe wrażanie zrobiło na mnie stanowisko archeologiczne Moray w Świętej Dolinie Inków. W skład Moray wchodzą trzy naturalne okrągłe zagłębienia w ziemi. Ich zbocza są całkowicie pokryte tarasami rolniczymi w kształcie pierścieni. Energia tego miejsca jest tak silna, że gdy zamknie się tam oczy i wyciszy, można doświadczyć wizji. Pojawiają się w nich Inkowie, którzy – jak głosi legenda – nadal tam żyją, ale w innym wymiarze. W mojej wizji pojawiła się również puma, która – jak się później okazało – obok kondora i węża jest ważnym symbolem Inków.
Doświadczenie szamańskiej podróży do Peru było bardzo intensywne, pełne wglądów, wizji, poczucia wspólnoty, otwarcia i kontaktu z naturą. Poznawanie innych kultur poszerza horyzonty i pomaga zrozumieć, że to, w jakiej rzeczywistości funkcjonujemy, jest bardzo często jedynie społeczną umową.
Wróciliśmy z Peru pod koniec stycznia po ponad czterech tygodniach wojaży i muszę przyznać, że nie było łatwo znaleźć urozmaiconego wege jedzenia w typowych lokalnych knajpkach. Zazwyczaj do zaoferowania był ryż z jajkiem sadzonym i bananem. Mięso, a zwłaszcza drób zdecydowanie królują w menu. Odbyliśmy również podróż PeruRail z Ollantaytambo do Agua Calientes, ale po żadnych odprowadzaniach na peron czy teatrze nie było śladu. Owoce owszem są wszechobecne i przepyszne! To zupełnie inna jakość niż w Europie. Bardzo istotnym składnikiem diety jest też awokado. Kanapeczki z nim można kupić rano na ulicach, ale bywa też hojnie dodawane do zup i drugich dań, pychotka!